wtorek, 9 września 2014

3 dni w Kioto

Pisząc tego posta siedzimy już w pociągu do Hiroshimy. W Kioto spędziliśmy niecałe 3 dni, podczas których niestety większość czasu padał deszcz. Ale pomimo to zobaczyliśmy naprawdę duużo ciekawych budowli i zabytków. Odpuściliśmy sobie niestety ogromne akwarium w Kioto ze względu na masakrycznie wysoką cenę za bilety.


Jak już pisałem padało. Padało na tyle że zrezygnowaliśmy z wypadu do Nary i postawiliśmy na obejrzenie więcej zabytków w Kioto. Udało nam się zobaczyć większość tych największych i część mniejszych. Porównując z Tokio, Kioto w moich oczach wypada dużo lepiej. Nie ma tu takich tłumów, widoki są ciekawsze, jak również, co zauważyliśmy wspólnie, kobiety są przeważnie ładniejsze.
Jeżeli już jesteśmy przy japońskich kobietach, to pozwolę sobie na kilka spostrzeżeń. Przede wszystkim strój. Japonki ubierają się bardziej kobieco niż ich europejskie koleżanki. Zazwyczaj widzi się je w spódniczkach i sukienkach, rzadko kiedy która ubiera spodnie. Buty przeważnie na wysokim obcasie, lub koturnie. Abstrahując od tego że duża część japońskich pań sobie raczej w tych butach radzi raczej średnio, to wygląda to fajniej niż popularne w ostatnich latach tzw. baleriny (a fe!), czy adidasy. Być może wynika to z faktu, że w Japonii wszystko musi być "kawaii", czyli mówiąc po polsku słodkie. Japończycy lubią gdy ich kobiety sprawiają wrażenie delikatnych, kruchych dziewczynek, które oni daliby radę obronić. Nie ujmując Japończykom, ale herkulesami to oni nie są. Tak więc Japonki, być może nauczone, być może same gdzieś sobie taki styl wypatrzyły,ubierają sukienki, spódniczki, obcasy i inne typowo damskie ciuchy, których nazw pewnie i tak nie spamiętam, a spodnie, płaskie obuwie itp. raczej zostawiają dla facetów. Podczas gdy w Europie kwitnie zacierania różnic między osobnikami przeciwnych płci, oraz kontrowersyjna ideologia gender, czymkolwiek ona nie jest, to Kraj Kwitnącej Wiśni trzyma się tradycjonalizmu. No, przynajmniej Kioto i Tokio, za resztę ręczyć nie mogę.
Wróćmy jednak do 3 dni w Kioto. Może pare słów o noclegu. Na pierwszą noc wybraliśmy sobie "tradycyjny" japoński ryokan. Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre lecz możemy to tłumaczyć zmeczeniem i błądzeniem w deszczu szukając naszego noclegu. Jednak nie było tak źle, pokój mały skromny lecz urządzony w starym stylu. Tatami na podłodze, futony do spania oraz mały tarasik który wraz z zimnym piwkiem dodawały nam energii i zapału na kolejne dni.
Sympatyczny Pan z recepcji polecił nam dwie świątynie w których z samego rana mnisi wychodzą na modły, także nie zastanawiając sie długo postanowiliśmy nastawić budziki na 5:30 i udać się na zwiedzanie. Niestety nic nie zapowiadało katastrofy meteorologicznej która nas dopadła. Co prawda udało nam się dotrzeć do świątyni i zobaczyć cały rytułał modlitewny ale wracaliśmy cali przemoczeni. Ciagłe opady deszczu nie dawały nam żyć. Musieliśmy wybierać miejsca i rozrywki w których nie przeszkadzała by nam pogoda. Tak oto tafiliśmy na Kioto Tower z której mogliśmy obejrzeć przepiekną panoramę miasta. Pod Kioto Tower mieści się kilkupiętrowe centrum handlowe, gdzie można kupić przeróżne pamiątki, słodycze, przekąski i tym podobne duperelki.
Z wieży wypatrzyliśmy kilka bliżej położonych świątyń, do których udaliśmy się pieszo. Właściwie w każdej z nich panuje zwyczaj zdejmowania butów przed wejściem. W tym celu ustawiony jest specjalny pojemnik, z którego wyjmuje się zwykłe plastikowe reklamówki, a w nich nosi się obuwie. Zapewne powodem tego są wiekowe deski i maty tatami w pomieszczeniach świątynnych. Otóż w Japonii wejście w butach na tatami graniczy z najgorszą zbrodnią i jest absolutnie zakazane. Delikwenta przyłapanego na tak niecnym uczynku zapewne rozrywają końmi, bądź innymi zwierzętami pociągowymi.


Nadszedł czas na zmianę hotelu. Zarezerwowany mieliśmy hotel MyStays Kioto. I tu moja drobna rada: jeżeli kiedykolwiek wybierzecie się do Kioto z zamiarem zakwaterowania się gdzieś gdzie jest w miarę tanio, ale i wygodnie i czysto, wybierzcie ten właśnie obiekt. Nam tak przypadł do gustu, że zostaliśmy na kolejną noc i zostalibyśmy z przyjemnością jeszcze dłużej, ale czas nas gonił. W pokoju hotelowym zazwyczaj stoi czajnik do zagotowania wody i 2 zestawy herbat. Jedna to zielona, druga jest niezidentyfikowana. W każdym razie gdy zalaliśmy ją gorącą wodą, zaczęła buzować i syczeć, a smaku właściwie toto nie miało. Zielona herbata z kolei smakowała jak to zielona herbata. Nijak. Największą sensację i tak wzbudzała japońska toaleta, czyli washlet z funkcją bidetu, podmywania itp. Jednym słowem kosmos. 
W Kioto mieści się Pałac Imperialny, czyli były pałac cesarski. Niestety samemu nie można tam wchodzić, gdyż wstęp mają jedynie zorganizowane grupy z przewodnikiem, zaakceptowanym przez urząd miasta. Także obeszliśmy się smakiem i musiał nam wystarczyć widok murów dookoła tego obiektu. Gdy przysiedliśmy na ławeczce (o matko, ławka!) niedaleko pałacu, zaczepiła nas nieśmiało na oko 70-letnia kobieta i powiedziała że uczy się języka angielskiego i czy nie mamy nic przeciwko, żeby z nią kilka słów zamienić. Po krótkiej wymianie zdań podziękowała nam i wskazała ogród botaniczny w Kioto jako miejsce, które warto odwiedzić, bo jest piękny. Cóż, niestety czas nas gonił.
Odwiedziliśmy również bardzo istotne miejsce, jakim jest  Złoty Pawilon. Jest to miejsce, które powstało jako willa jednego z szogunów, a następnie zostało przekształcone w świątynię buddyjską. I poważnie jest pokryta płatkami złota (do torby zmieściła mi się tylko jedna okiennica ;p ) Piękne miejsce, wspaniałe widoki i kupa turystów, więc nawet z robieniem zdjęć trzeba było się uwijać. 

Ostatnim z ważniejszych miejsc jakie odwiedziliśmy był Las Bram, lub "Droga Tysiąca Torii". Jest to teren obejmujący zarówno teren u podnóża jednej z mniejszych gór, jak i ścieżkę dookoła niej, w większości pokryty słynnymi pomarańczowo-czerwonymi bramami. Są one ustawione tak gęsto że tworzą momentami jaskrawy tunel, którym idzie się od jednej kapliczki do kolejnej. Jest to piękne miejsce i co ciekawe spotkaliśmy tam rodzinę Polaków. Ojciec z przejęciem latał od jednego obiektu do drugiego i wszystko fotografował, ale matka z córką wyglądały na nieco znużone wspinaczką. W każdym razie jest to zdecydowanie miejsce warte polecenia. 
W Kioto jest sporo klimatycznych knajpek, gdzie można sobie przyjemnie spędzić czas, dobrze zjeść i popić chłodnym piwkiem. Bartkowi do gustu zdecydowanie przypadło Yakitori, czyli odmiana szaszłyków z mięsa kurczaka, pozbawionych zbędnych dodatków. Czyli w skrócie samo mięso. 

Po ostatniej nocy w Kioto zebraliśmy się wcześnie rano na pociąg i wyruszyliśmy do Hiroshimy, którą to opiszę w kolejnym poście. Poniżej kilka ciekawszych zdjęć z Kioto:
























Paweł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz